Codzienność w naszym domu
tylko z pozoru wydaje się łatwa. Każdy dzień zaczynamy o 5 rano wspólną
modlitwą, później jemy śniadanie, szykujemy dzieci do szkoły, odprowadzamy
najmłodszą pociechę, mamy w domu lekcje z tymi, którzy do szkoły pójdą dopiero
od stycznia, po południu odrabiamy lekcje z chłopcami, pilnujemy żeby
posprzątali dom, czytamy z nimi książki, oglądamy film, jemy kolację, kładziemy
ich spać.
Ale pomiędzy tym
wszystkim jest jeszcze rzeczywistość dnia codziennego – czyli kłótnie i bojki,
łzy i bezradność, ucieczki i powroty, połamane druty, rozwalona kłódka od
bramy, skradzione rzeczy.
Dochodzi północ. W naszym
domu panuje idealna cisza. Wszyscy śpią. A ja siedzę na kanapie i czekam.
Odmawiam różaniec za różańcem z nadzieją, że starsi chłopcy, którzy pojechali
na ulicę wrócą zaraz z naszymi uciekinierami. O 1.30 słyszę klakson do naszej
bramy. Zrywam się z kanapy i biegnę otworzyć. Niestety. Okazuje się, że tym
razem nie udało się znaleźć żadnego.
Tej nocy nie mogę zasnąć.
Leżę i cały czas myślę o naszych małych chłopcach. O piątce nastolatków, którzy
spędzą tę noc na ulicy. Nawet nie chcę myśleć co teraz robią, jak bardzo są
nietrzeźwi i co się z nimi dzieje, bo na samą myśl pęka mi serce. W końcu udaje
mi się zasnąć. Po niecałych trzech godzinach wstaję ledwo przytomna na poranne
rodzinne spotkanie i modlitwy. Tego dnia jest nas jakoś wyjątkowo mało. Wszyscy
zauważają, że pięciu braci nie wróciło do domu.
W ciągu dnia podejmujemy
kolejną próbę. Chłopcy jadą na Soweto – jedno z miejsc, na którym przebywają
dzieci ulicy. Ku naszemu zaskoczeniu udaje się ich znaleźć. Uciekają, trzymają
przy twarzy butelki z benzyną, ale w końcu udaje się ich złapać. Czterech z
pięciu.
Ogromna ulga dotyka moje
serce. Udało się. Czterech uciekinierów mamy z powrotem w domu. Patrzę na nich
i nie mogę poznać. Patrzę w ich oczy i widzę pustkę, jakby wstydzili się tego
co zrobili. Próbuję ich przytulić, ale mnie odpychają, są bardzo agresywni.
Czuć od nich zapach sticka i ulicy. Z drugiej strony tak bardzo cieszę się na
ich powrót. Cieszę się, że znów są bezpieczni i że nikt tej nocy nie będzie ich
krzywdził.
Tego samego dnia
wieczorem próbujemy po raz kolejny. Nie chcemy aby Chris – ostatni z naszych
uciekinierów – spędził kolejną noc na ulicy. Jedziemy go szukać. Sprawdzamy
większość miejsc, w których najczęściej przesiadują dzieci ulicy. Jednak
bezskutecznie. Prawdopodobnie gdzieś się ukrywa, a to oznacza, że wcale nie
będzie go łatwo znaleźć.
Tylko, że to cholernie
boli. Rozum podpowiada mi, ze tak będzie dla nich lepiej, ale serce mówi co
innego. Tak więc pozostała mi tylko modlitwa i czekanie. Czekanie z nadzieją,
że po jakimś czasie wrócą jednak sami do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz