.

.

niedziela, 8 września 2013

MOJA UPRAGNIONA ZIEMIA!!!

Zanim wskrzeszę mojego bloga chciałam z całego serca podziękować wszystkim tym, dzięki którym moje marzenie powrotu na Czarny Ląd, stało się rzeczywistością. Przede wszystkim dziękuję tym, którzy włączyli się w akcję „zambijskich kalendarzy”. Dzięki Wam kochani, udało mi się zabrać na ponad połowę biletu!!! Nawet się nie spodziewałam aż takiego odzewu, ale Pan Bóg jak zwykle mnie zaskoczył! Dziękuję również tym, którzy wspierali mnie w każdy inny sposób - zarówno finansowo, modlitewnie, jak i słownie. Nawet nie wiecie jak bardzo jestem szczęśliwa, że mogę tu z powrotem być! :) :) :)


Jeśli ktoś z odwiedzających mojego bloga nie orientuje się gdzie ja teraz jestem i co się ze mną dzieje, to już wszystko wyjaśniam ;)

Otóż wróciłam do mojej kochanej Zambii, niestety tym razem jedynie na dwa miesiące, na placówkę oddaloną od mojej poprzedniej o 2km. „Salvation Home”, bo taką nazwę nosi ta placówka, jest miejscem, w którym od 11 lat mieszka Amerykanka, nazywana przez wszystkich „Mamą Carol”. Prowadzi ona dom dla chłopców ulicy, w którym na chwilę obecną mieszka około 25 chłopaków (choć rotacja jest tu tak duża i częsta, że tak naprawdę ciężko jest oszacować ich konkretną ilość). Oprócz tego miejsca, Mama Carol ma jeszcze farmę w buszu - „Kulanga bana”, oddaloną od stolicy o ok. 70km, na której mieszka druga 30stka chłopaków.
Ostatnie trzy tygodnie spędziłam właśnie na tej farmie, gdzie nie było w ogóle prądu, a tym bardziej Internetu, stąd też aż tak zaległe posty, wygrzebane z moich zapisków.



9 sierpień. Dochodzi południe. Ostatnie rzeczy dorzucam do walizek. Dzięki moim znajomym udało mi się uzbierać tyle rzeczy dla zambijskich dzieciaczków, że z trudem dopinam moje bagaże. Po kilku godzinach jestem już na Okęciu. Cały czas nie dociera do mnie, że lecę, że wracam do mojego drugiego domu.
Podróż mija mi dosyć szybko, choć z małymi przygodami, ponieważ w pierwszym samolocie czas „urozmaica” nam pijany mężczyzna. Lot na szczęście trwa tylko półtorej godziny, więc obywa się bez większych szkód. Po wylądowaniu policjanci zajmują się delikwentem, a mi zostaje jeszcze tylko złożenie zeznań w języku angielskim. Po kilkunastu godzinach, na ekraniku w trzecim samolocie, ukazuje się na mapce napis „Lusaka”. Zaraz będziemy lądować. W mojej głowie kotłują się różne myśli.. Jak będzie tym razem? Co zastanę na miejscu? Czy i tym razem sobie poradzę? W końcu nastaje ta chwila. Drzwi samolotu otwierają się i po raz kolejny staję na mojej upragnionej ziemi. Co za radość! Moja Zambia! Moja ukochana zambijska ziemia!!! :) Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, a już po chwili moim oczom ukazuje się równie duży uśmiech Dorotki (drugiej wolontariuszki z Polski) i Mamy Carol, które przyjechały żeby mnie odebrać. Jak to dobrze widzieć znajome twarze. Przez ulice Lusaki przejeżdżamy dosyć szybko. Rozglądam się na prawo i lewo, cały czas nie mogąc uwierzyć, że naprawdę tu jestem! Wielu zmian nie zauważam, ale jedna powala mnie na nogi - dziurawa droga przy mojej starej placówce „City of Hope”, zamieniła się w przepiękny gładki asfalt! Myślałam, że nigdy to nie nastąpi ;)
Dojeżdżamy w końcu do celu. Wjeżdżamy w bramę „Salvation Home” i od razu słyszę okrzyki dzieci: „Welcome back, Asia!”, „Teacher Asia!”. Wśród chłopców rozpoznaję twarze moich byłych uczniów. Momentalnie zaczynam się tu czuć jak u siebie w domu, jak część tej rodziny. Czuję jak radość przepełnia moje serce. Jest cudownie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz