.

.

czwartek, 9 sierpnia 2012

W poszukiwaniu odpowiedzi...


Wtorek wieczór. Światło świec delikatnie oświetla nasz sitting room. Jak w każdy wtorek, czwratek, piątek i sobotę od godziny 18.20 nie mamy prądu. Dzięki ZESCO (dostawcy naszego prądu) chyba przez całe moje życie nie zjadłam tylu kolacji przy świecach, co tu przez ten rok ;) Choć brak prądu to nie tylko brak światła. Nie ma wtedy żadnych zajęć na placówce, nie ma komputera, internetu, ciepłej herbaty, prasowania, gotowania, a czasem też i wody pod prysznicem. W takich momentach pozostaje nam jedynie blask świec, książka czytana przy latarce, drugi człowiek, bądź cisza zachęcająca do chwili reflekcji. 

Tak też stało się przedwczoraj. Cisza, która zapanowała w naszym domku nakłoniła mnie do pewnych przemysleń. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak to jest, że tutaj w Zambii jest łatwiej być szczęśliwym człowiekiem. Całe moje dotychczasowe życie miałam naprawdę piękne. Mam kochającą mnie rodzinę, przyjaciół, pracę, studia, zdrowie. Nie mam na co tak naprawdę narzekać. Ale to dopiero tu, w Zambii, wśród czekoladowych dziewczynek w sierocińcu, wśród niespełna 800 czarnych buziek w szkole, wśród pozostałych mieszkańców Lusaki, doświadczyłam bycia  naprawdę szczęśliwym.
Czy to za sprawą słonecznej pogody? Mniej stresującego życia? Może coś w tym faktycznie jest, ale to na pewno nie wszystko.  A może to z powodu bycia z daleka od problemów? Nie sądzę. Tutaj mogłam nasłuchać się takich problemów i historii, których nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Niejednokrotnie przerażały i przerastały mnie, jako słuchaczkę, a co dopiero, gdyby mi przyszło doświadczyć ich namacalnie. Dzięki temu, jestem jednak teraz w stanie docenić te problemy, które spotkały mnie do tej pory. Dzięki temu, mogę wyjść choć trochę z mojego egoizmu i zapatrzenia na własny czubek nosa.

Wydaje mi się jednak, że czuję się tu szczęśliwa, bo mam poczucie, że to co tu robię ma jakikolwiek sens, że jest czegoś warte. Może to też przeczucie, że to co tu robię jest zgodne z Jego wolą?

To właśnie tu zaczęłam doceniać małe rzeczy dnia codziennego. Rzeczy, których wcześniej, w całej bieganinie mojego życia, nawet nie dostrzegałam. Zaczął mnie cieszyć zwyczajny uśmiech drugiej osoby. Odkrywałam radość z obcowania z przyrodą. Cieszyłam się jak małe dziecko każdym nowo poznanym smakiem. Zauroczyłam się w zachodzie słońca, którego pomimo, że widziałam niemal każdego dnia przez cały rok, to nigdy nie wyglądał tak samo. Zwykłe pozdrowienia zaczęły stawać się dla mnie czymś niezwykłym. Dzieci, czekające każdego ranka, aby je przytulić, pokazały mi, że uścisk to jest coś więcej. Zwyczajne podanie ręki w ramach pozdrowienia, zaczęło dodawać mi sił do zmagania z codziennością. Zaczęłam rozumieć, że to nie czas jest najważniejszy, a człowiek – rozmowa z nim, pozdrowienie, czy spędzenie wspólne paru chwil. Czuję, że jestem po prostu we właściwym miejscu o właściwym czasie. Nawet pomimo tego, że mam świadomość, iż tak naprawdę więcej dostaję od tych wszystkich ludzi, niż jestem w stanie im dać i im zaoferować. Teraz wiem, że dzięki temu miejscu moje życie nigdy nie będzie już takie samo jak przedtem. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz