Muszę się Wam pochwalić! Od kilku dni mam śliczny nowy domek. Jest nieco mniejszy niż mój poprzedni, ale jest naprawdę bardzo przytulny.
Ale po kolei. Zaraz Wam wszystko wytłumaczę. :)
Wraz z nastaniem Świąt Wielkanocnych, na naszej placówce zaczęły się wakacje. W Zambii rok szkolny podzielony jest na trzy semestry, z których każdy kończy się miesiącem przerwy. Tym razem dziewczynki z naszego Miasta Nadziei nie pojechały do swoich rodzin na ten czas. Plan wolontariuszy uległ więc małej zmianie i nasz każdy dzień w tym miesiącu wygląda teraz nieco inaczej. Przygotowaliśmy dla nich różnego rodzaju aktywności, aby mogły w ciekawy i przyjemny sposób spędzić ten czas odpoczynku. Czytanie, quizy, produkcja biżuterii, filmy, zabawy, gry edukacyjne, sport – to tylko niektóre z rzeczy jakie im zaproponowaliśmy. Każdego dnia po południu odbywa się tez oratorium. Jest to czas, kiedy przychodzą dzieci spoza placówki, aby wspólnie z rówieśnikami spędzić miło czas.
Każdy mój dzień zaczynam porannym czytaniem książek z najmłodszymi dziewczynkami. Niestety czytanie po angielsku nie przychodzi im z łatwością, dlatego też trzeba z nimi dużo ćwiczyć. W końcu to ćwiczenie czyni mistrza! :) Później, aż do oratorium, spędzam z nimi czas na różnych zabawach. Nawet sobie nie wyobrażacie jaka jestem szczęśliwa, że w końcu mogę spędzać z dziećmi prawie całe dnie!!
Kolejnym krokiem było przygotowanie solidnych fundamentów. Trudność sprawiło nam znalezienie odpowiednich kijków, które mogłyby posłużyć za filary, ale i z tym sobie poradziłyśmy. Następnie skosiłyśmy trochę suchej trawy, aby było czym pokryć ściany. Na koniec pozostało nam już tylko zbudowanie drzwi i umeblowanie wewnątrz. Po kilku godzinach mój dom był już gotowy! Nawet nie sądziłam, że tak szybko sobie z tym poradzę! :)
Wszyscy byliśmy tak zgłodniali po tej ciężkiej pracy, że od razu zabraliśmy się za przygotowywanie lunchu. Na rozżarzonych węgielkach, w puszkach po konserwach, ugotowaliśmy orzeszki ziemne. Pychota!!!
Najedzeni i w pełni szczęśliwi, że nasza praca została ukończona, zgromadziliśmy się na wielkiej naradzie. Musieliśmy przecież wymyślić nazwę dla naszej wioski i drogą głosowania wybrać Chifa, który będzie pilnował w niej porządku. Obrady trwały dosyć długo. Ostatecznie, wioska otrzymała bardzo wdzięczną nazwę „Nkankaringinta”, a na Chifa, niemal jednogłośnie została wybrana Muzungu BaAsia. Wszyscy się jednak zgodzili, że ta nazwa nie bardzo pasuje jak na przewodniczącego wioski i zamienili ją na imię „Nkaszinkinko”. Uprzedzając Wasze pytania, niestety nie wiem jakie znaczenie mają te dwie nazwy, ale musicie przyznać, że brzmią dosyć ciekawie :)
PS. Wyobraźcie sobie, że wczoraj, w końcu, po ponad siedmiu miesiącach oczekiwania, dostałyśmy nasz wymarzony workpermit!! (pozwolenie o pracę)
Nie wierzyłam, że ten dzień kiedyś nastanie!! Nawet nie wiecie jaka to radość, że już więcej nie trzeba się będzie stawiać do Urzędu Emigracyjnego po pieczątkę na kolejny miesiąc i uśmiechać się do urzędników błagając ich o przedłużenie wizy na kolejne 30 dni. Co za ulga!!!! :)
Okazało się też, że workpermit jest ważny na dwa lata, więc póki co nie muszę się bardzo spieszyć z powrotem do Polski ;)
Fajnie wam :)Nie to co sesja, która się u nas zbliża... ;)
OdpowiedzUsuń