Pobyt w Zambii po raz
kolejny przywraca mnie do rzeczywistości. Przypomina mi jak cenny jest uśmiech,
jak ważne jest zwykłe podanie ręki drugiemu człowiekowi, ile znaczy zdrowie i
jaką wartość ma pieniądz.
Z dnia na dzień coraz bardziej
doświadczam tego, jak niewiele potrzebuję do szczęścia. Doświadczam jak wiele
radości daje mi zwykłe spędzanie czasu z naszymi chłopakami. Wspólne
przebywanie ze sobą. Radość z przytulania, rozmawiania, bądź po prostu
trzymania ich czarnych rączek w mojej białej piegowatej dłoni. Dzięki takim
chwilom uzmysławiam sobie na nowo, jak ważne jest zauważanie drugiego
człowieka. I to nie tylko tego, którego chcemy i lubimy widzieć. Nie tylko tego
z okładek gazet, z ekranu telewizorów, naszych znajomych, z którymi się fajnie
bawimy, czy którzy zawsze nas poklepią po plecach i nas dowartościowują. Ale
dostrzeganie drugiego człowieka oznacza również tych, którzy zostali odrzuceni
przez wszystkich. Tych, którzy zostali osieroceni, bądź wyrzuceni przez swoich
rodziców na ulice. Tych, którzy sprzedają swoje ciała jedynie po to, aby zdobyć
dla siebie trochę jedzenia. Dzieci, które kradną, chodzą od miesiąca w tych
samych ubraniach, są wobec Ciebie wulgarni. Nastolatków trzymających przy nosie
i wdychających benzynę, którzy są pod wpływem narkotyków, bądź alkoholu.
Ale przecież tych ludzi
Pan Bóg też kocha!
I właśnie tego uczę się
tutaj w Zambii. Dostrzegania tych najmniejszych. Tych, od których czasem ma się
ochotę odwrócić wzrok, obok których jest łatwo przejść obojętnie. Uczę się
patrzenia na nich oczami Boga.
Siedzę oblepiona ze
wszystkich stron chłopakami. Z lewej strony siedzi Chibesa i trzyma mnie za
rękę. Z prawej strony Arnold zasnął na moim ramieniu. Tunga przytula się do
mnie, co chwila upominając się o głaskanie. Na moich kolanach rozłożył się
Richard, a mały Chama z moich stóp zrobił sobie poduszkę i słodko śpi. W takiej
pozycji staram się po raz piąty oglądać film „Niania McPhi”. Nogi mi drętwieją,
kręgosłup mnie boli, do rąk nie dopływa mi krew, ale pomimo wszystko jest mi
dobrze.
Coraz bardziej zauważam
jak nasi chłopcy potrzebują dotyku. Potrzebują zwykłego pogłaskania po głowie,
czy przytulenia, którego wielu z nich nigdy nie doświadczyło od swoich
rodziców. Potrzebują zwykłego zauważenia, zainteresowania ze strony drugiego
człowieka, potrzebują miłości i bycia
kochanym – takimi jakimi są. A ja potrzebuję ich – żeby po powrocie do
szalonego życia w Europie nie zapomnieć o ogromnym znaczeniu tych pozornie zwyczajnych
gestów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz