Jeśli masz jednak ochotę czytać dalej, to uprzedzam - tylko na własną odpowiedzialność ;)
U mnie jak zwykle dzieje się dużo. Brakuje jedynie czasu, aby tym wszystkim się z Wami na bieżąco dzielić :/
Z początkiem maja zakończyła się u nas pora deszczowa, a rozpoczęła pora sucha zimowa. Tak więc wieczory, noce i poranki dostarczają nam teraz dużej dawki orzeźwienia. Jest rześko, zimno, a momentami wręcz lodowato. Przyszło by Wam kiedykolwiek do głowy, że w Afryce trzeba będzie chodzić w długich spodniach, swetrze, polarze, chuście i nadal będziecie marzli ???!!! Albo, że w nocy trzeba będzie spać w cieplutkiej polarowej pidżamie, przykrytym kocem, dwoma prześcieradłami, śpiworem i nadal będziecie się trząść z zimna??!! Tak, dopóki tego nie doświadczyłam na własnej skórze, też w to nie chciałam uwierzyć! Mało tego – wczoraj po raz pierwszy wyciągnęłam też rękawiczki, które przywiozłam ze sobą z Polski!! Nie sądziłam, że kiedykolwiek je tu założę. A jednak. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że prawdziwe zimno dopiero ma nadejść (podobno najgorsze miesiące to koniec czerwca i lipiec). Wszyscy mnie więc teraz pocieszają, że jak na razie jest cieplutko i nie mam na co narzekać... ;) Ukutumpa!! (masakra!)
Ale dzięki temu, mogę się chociaż trochę poczuć jak jesienią w Polsce (zawsze to jakieś urozmaicenie po 8 miesiącach słońca ;). Lubię wieczorami siadać na naszej kanapie, okryta kocem, trzymając w ręku kubek gorącej herbaty. Niestety jak na pogodę jesienną przystało, dopadło mnie ostatnio zaziębienie, które wyłączyło mnie z zajęć na placówce na kilka dni. Muszę przyznać, że nie było to dla mnie łatwe, kiedy słyszałam z oddali krzyki dzieci w szkole, a nie mogłam do nich pójść i ich wyściskać. Ale ta choroba miała też swoje pozytywne strony – mogłam w końcu znaleźć trochę czasu, aby napisać coś nowego na bloga ;)
Wbrew pozorom, wolontariuszom też potrzebny jest czas odpoczynku. Czas na oderwanie się od codziennych zajęć i obowiązków, na spojrzenie na wszystko z dystansem. Czas potrzebny na zregenerowanie i nabranie sił do dalszej pracy. Tak więc korzystając z tego, że w kwietniu była przerwa wakacyjna w naszej szkole, postanowiłyśmy wybrać się na podbój Afryki.
Naszym miejscem docelowym był Zanzibar – wyspa na Oceanie Indyjskim, leżąca u wschodnich wybrzeży Afryki. Dostanie się na nią nie było jednak takie proste...
Trzy godziny busem z Lusaki do Kapiri (biorąc pod uwagę, że bus miał jedyne 3 godziny opóźnienia, zajęło nam to razem 6 godzin zamiast trzech ;). Następnie 52 godziny pociągiem i na koniec dwie i pół godziny promem. Łącznie ponad 60 godzin w trasie (w jedną stronę!), aby znaleźć się w upragnionym i wymarzonym miejscu.
Podróży część pierwsza, czyli jazda pociągiem :)
Uff... w końcu jesteśmy w pociągu! O mały włos, a byśmy musiały jechać dopiero za trzy dni (pociągi kursują tu tylko dwa razy w tygodniu). Okazało się bowiem, że sprzedali dwa razy więcej biletów niż mają miejsc!! Imagine! To jest właśnie Afryka – nie liczy się logika, a interes ;)
Siedzimy w przedziale. Jest sześć łóżek. Oprócz nas są trzy zambijskie kobiety. Co za szczęście, że trafiłyśmy na kobiety bez dzieci. W innym wypadku w naszym 6osobowym przedziale mogłoby być równie dobrze i 10 czy 12 osób!
Cały dzień jedziemy tak wolno, że możemy podziwiać wszystkie kwiatki za oknem. Teraz więc się nie dziwię, że nasza podróż będzie trwała aż tyle godzin! ;)
Jedziemy dalej. Musimy przejechać wzdłuż całą Tanzanię. Z przedziałów dochodzą do nas dźwięki zambijskich hitów. Z wagonu obok docierają zapachy kolacji. A ja patrzę przez okno i zachwycam się widokami, które nie pozwalają mi oderwać od siebie wzroku. Tysiące przepięknych baobabów, ogromne tereny sawanny, słonie, antylopy i co jakiś czas małe wioseczki, w których toczy się normalne codzienne życie mieszkańców.
Dochodzi godzina 18. Słońce pomału szykuje się do snu. Wielkie, rozgrzane do czerwoności chowa się za horyzont. Niebo przybiera tak różne kolory, że ciężko jest je wszystkie wymienić. Są tak piękne, że nawet jak je Wam opiszę, to i tak nie uda mi się oddać w pełni ich niezwykłości... Soczysta pomarańcz, przechodząca w ceglastą czerwień i nieśmiało mieszająca się z delikatnym różem. To wszystko otoczone dookoła turkusem, który ma tak niesamowity odcień, jakby był dumny z tego, że może towarzyszyć tak cudownemu zachodowi słońca. Obrazek niczym z widokówki, ale ja jestem tą szczęściarą, że mogę go właśnie oglądać na własne oczy!
W nocy śpię na samej górze. Pociąg jedzie jak szalony – nadrabia chyba zaległości narobione w ciągu dnia. Momentami szarpie na boki tak, że za każdym razem kiedy się budzę, jestem pełna podziwu, że wciąż żyjemy!
Kolejny dzień rozpoczynamy od porannej kąpieli. Warunki nie są hotelowe, tak więc do umycia się musi nam wystarczyć butelka z 750ml wody na osobę. No cóż – dobre i to :)
Kolejne zadanie jakie na nas czeka to zorganizowanie sobie śniadania. Na najbliższym postoju kupujemy więc przez okno, od mieszkańców tutejszej wioski, małe co nieco – banany, pomarańcze i ziemniaki w panierce.
Minęło południe. Pozostało już tylko kilka godzin naszej podróży. Nagle, pociąg gwałtownie się zatrzymuje. Momentalnie daje się odczuć jakieś zamieszanie. Wyglądamy przez okno i widzimy rozjechane stado krów. Widok przerażający. Zanim jednak zdążamy dojść do siebie i jakoś zareagować, słyszymy komunikat konduktora: „Musimy szybko stąd odjechać, bo jak zaraz przyjdzie jakieś plemię Masajów to będziemy mieć kłopoty”. Widzimy więc tylko jak pasażerowie z naszego pociągu wciągają do środka przerwaną połówkę krowy (pewnie na ich lunch:) i zaraz ruszamy dalej.
Około godziny siedemnastej dojeżdżamy do celu. Dar es Salaam – to duże, cywilizacyjne miasto. W pierwszej chwili przestaję się czuć jakbym była w Afryce. Ogrom budynków, wielki hałas i wszędzie widoczne poruszające się po mieście motorki (funkcjonujące jak nasze taxi), powodują, że czuję się przytłoczona tym wszystkim. Po krótkim czasie udaje nam się spotkać z naszym kolegą, wolontariuszem z Ugandy. Wieczór spędzamy więc na wymianie wrażeń z naszych placówek, na nacieszeniu się swoją obecnością i na jedzeniu polskiej czekolady :).
Podróży ciąg dalszy, czyli - prom :)
Następnego dnia z rana ruszamy dalej w drogę. Tym razem musimy przeprawić się promem przez Ocean Indyjski, aby dostać się na wyspę, która jest głównym celem naszej podróży. Po 2,5 godzinach dopływamy na Zanzibar. To właśnie tu, ponad 200 lat temu byli przewożeni niewolnicy. Dziś natomiast jest to jedna z wysp, która najbardziej przyciąga swoją niezwykłością turystów.
Ciąg dalszy nastąpi... (the rest will be soon :)
Tizaonana!! (do zobaczenia)
PS. Zapraszam do obejrzenia zdjęć :)
https://picasaweb.google.com/103545076581556991857/Zanzibar#
PS. Zapraszam do obejrzenia zdjęć :)
https://picasaweb.google.com/103545076581556991857/Zanzibar#
Części drugiej jeszcze nie przeczytałam, ale już zazdroszczę przeżyć.
OdpowiedzUsuńE, Asia, jak wrócisz tu do Polski, to nic Ci nie będzie straszne. :-)