.

.

niedziela, 11 grudnia 2011

Stolica inna niż wszystkie

Przepraszam Was za tak długą przerwę, ale ostatnio nie mieliśmy ani prądu, ani internetu, ani czasu :/
Z ostatniego posta wiecie już jak wygląda moja podróż do miasta. Dziś więc chciałam wam opisać samą stolicę.

Lusaka. To stolica zupełnie inna niż te, które do tej pory widziałam. To miasto pełne kontrastów i paradoksów. Dużo biurowców, urzędów, markowych sklepów, ludzie chodzący w garniturach, załatwiający biznesowe sprawy. Centra handlowe, KFC, ruchome schody (co prawda są tylko jedne w całej Lusace, ale zawsze to coś ;) Można więc poczuć namiastkę cywilizacji. 



Ale pomiędzy nimi toczy się zwykła codzienność. Ludzie siedzą na ulicach, sprzedają to co mają. Ubrania, jedzenie, książki, kury, peruki, napoje, buty. Zapach papai, mango i ananasów miesza się z zapachem smażonych ziemniaków, czy ryb sprzedawanych nieopodal. Ludzie przekrzykują się, zachęcając do kupna ich towaru. Nie ma tu czegoś takiego jak „centrum”. Jest jedna główna ulica „Cairo Road”, na której znajduje się prawie wszystko. To głównie wzdłuż niej toczy się  życie mieszkańców. Pracuje się sprzedając różne rzeczy, prowadzi się pogawędki, smaży lunch, odpoczywa leżąc na taczce, tańczy się na środku chodnika. Tu nic nikogo nie dziwi. Robisz to, na co masz ochotę. 


Kobiety noszą na głowach wiadra, kosze, miski i wszystko to, co da się w nich pomieścić. Małe dzieci przewiązane są chitengą na plecach mamy, bądź biegają pomiędzy wszystkim i wszystkimi. Są malutkie, bose, w podartych ubrankach, ale z radosnymi buźkami. Cały dzień spędzają na  zabawie oponami, zabawkami z drutu bądź po prostu bawiąc się piaskiem czy torebką foliową. 






















 
Idąc ulicą co chwila słychać pozdrowienia: „Hello Muzungu!”, „How are you?”. Zambijczycy są bardzo przyjaźni i zawsze chętni do rozmowy. Z natury są optymistami i rozpiera ich niesamowita radość. Pozdrawiają się tu cały czas, nawet jeśli się nie znają. Wokoło widać mnóstwo czerwonych budek z napisem „Airtel” – najpopularniejszej sieci telefonicznej. 

Tutaj kupisz doładowanie do telefonu :)
Po ulicach śmigają biało-niebieskie busiki. Słychać klaksony i krzyki. Światła i przejścia dla pieszych można tu bowiem spotkać sporadycznie, a nawet jeśli się je znajdzie to nie znaczy, że ktoś zwraca tu na nie uwagę. Przez ulicę przechodzi się wtedy, jeśli ma się taką potrzebę. Wszystko jedno czy jest to malutka uliczka, czy czteropasmowa szosa. Szybkość i spostrzegawczość przydają się tu więc na każdym kroku. Jadąc busem, albo samochodem również można zrobić zakupy. Nie trzeba marnować czasu na pójście do sklepu. Ludzie chodzą po ulicach i oferują prawie wszystko. Wystarczy zwolnić samochód, albo po prostu się zatrzymać na środku ulicy. Doładowania do telefonu, lustra, lizaki, ubrania, owoce, pozytywki, czy gry planszowe. Wszystko czego dusza zapragnie.
W wielu miejscach widoczne są wielkie napisy: „Keep Lusaka clean” (zachowaj Lusakę w czystości). Jednak paradoksem jest to, że w całym mieście nie ma w ogóle śmietników. Nic więc dziwnego, że ludzie wyrzucają śmieci tam gdzie stoją. I to bez żadnych skrupułów, chowania się czy zastanawiania. Skończą jeść, wyrzucają papierek. Wypiją napój i butelka momentalnie ląduje na środku chodnika. Można więc sobie wyobrazić, że miasto to, nie należy do najczystszych.




























Zadziwiające jest też to, że ceny w Afryce są bardzo wysokie. Wydawać by się mogło, że w tak biednym kraju wszystko powinno być tanie. Jednak tak nie jest. Najdroższe jest tutaj jedzenie, dlatego też większość ludzi żywi się tutaj shimą. Robi się ją z mąki kukurydzianej, która jest tutaj najtańsza. Dla sporej części ludzi stanowi ona jedyny posiłek dnia.

Chcąc sobie natomiast kupić coś lepszego i bardziej pożywnego trzeba zapłacić dużo więcej. Wartość podstawowych zakupów takich jak np. chleb, mleko, masło, jogurt, wynosi ok. 50 000 Kwacha. Dla porównania można w tej cenie kupić sobie dwie albo trzy chitengi i uszyć z nich ubrania. Jak więc widać, jedzenie jest tu dużo droższe niż odzież.
Należy też pamiętać o targowaniu się. Uchodzi ono tutaj za dobry zwyczaj i patrzy się na to z podziwem. Ceny są zawsze zawyżane (zwłaszcza jeśli zobaczą na horyzoncie jakiegoś Muzungu = białego), dlatego też targować się trzeba. Inaczej mogą puścić Cię z torbami. My zaczynamy już dochodzić do wprawy i mam nadzieję, że z każdym dniem będziemy sobie radzić coraz lepiej.
Kolejnym paradoksem jest to, że idąc po mieście nie spotkasz ani jednej pary zakochanych ludzi, czy małżeństw, które trzymałoby się za ręce. Nie mówię już o całowaniu, które w ogóle nie wchodzi w grę. Takie zachowania są publicznie zakazane. Natomiast normalnym i bardzo popularnym widokiem są trzymający się za ręce mężczyźni. Tak, mężczyźni. Zarówno mali chłopcy, jak i starsi czy już dorośli. To są po prostu przyjaciele, albo dobrzy kumple i jest to tu na porządku dziennym. :)
Pomimo całej tej inności i odmienności lubię jednak to miasto. Ma w sobie coś, co sprawia, że dobrze się w nim czuję. Może to zapachy świeżych owoców, może to ciągłe „niespieszenie” się, a może to ta otwartość ludzi widoczna na każdym kroku. Nie wiem. Wiem tylko, że czuję się w nim dobrze i że Lusaka i jej mieszkańcy po mału stają się moim drugim domem. Wtapiam się w ich kulturę, zwyczaje i staram się żyć ich codziennością. Od niedawna mogę doświadczać tego nawet w jeszcze większym stopniu. Wołają teraz na mnie „zambian woman”, bo na mojej głowie znajdują się 163 afrykańskie warkoczyki :)


Jednak pomimo pozytywnego nastawienia do drugiego człowieka, zambijczycy wrogo patrzą jak się im robi zdjęcia. Żądają pieniędzy w zamian za zrobioną fotografię, albo robią awanturę. Z tego powodu nie jestem Wam w stanie pokazać Lusaki w całej okazałości. Dołączam jedynie kilka zdjęć, które ukradkiem udało mi się zrobić.

1 komentarz:

  1. Kolejny bardzo ciekawy wpis! dzięki Asiu.
    Pozdrowienia od rodziny Zabłockich! :D

    OdpowiedzUsuń